Kochani, jak z pewnością zauważyliście tegoroczna zima dała nam wszystkim mocno w kość – zmroziła kompletnie tak łagodną przecież o tej porze roku Wielką Brytanię, sparaliżowała Eurostar i PKP, narobiła chaosu na europejskich dworcach i lotniskach, zamieniając niektóre z nich w masowe sypialnie, nie wspominając nawet o tym, że po raz kolejny zaskoczyła drogowców – a mnie dodatkowo obdarowała męczącą grypą, z którą mniej lub bardziej zaciekle walczę praktycznie od Świąt… W tej sytuacji, ja, Gorąca – jak sama nazwa wskazuje stworzenie ciepłolubne – postanowiłam się na tak bezczelnie zimną europejską zimę obrazić… i przenieść się na jakiś czas pod sam równik, gdzie akurat afrykańskie lato w pełni ;-)
Za trzy tygodnie wsiadam w samolot do Nairobi, by spędzić luty w Kenii i Tanzanii, a tam oprócz „przepisowego” safari w Serengeti i na kraterze Ngorongoro, spróbować ziścić odwieczne marzenie o wdrapaniu się na ośnieżony szczyt Kilimandżaro oraz spełnić swoje jeszcze inne, bardziej prywatne marzenie na jednej z egzotycznych plaż Zanzibaru… Wbrew temu, co napisałam powyżej, wyjazd ten nie jest spontanicznym fochem spowodowanym zimą w Paryżu (niestety, bo fajnie byłoby gdyby mnie było stać na takie fanaberie!), wyprawę planowaliśmy w teorii od dłuższego czasu, w praktyce natomiast wyszło i tak bardzo na hurra – i teraz mam niewiele czasu na przygotowania i załatwienie miliona spraw na ostatnią chwilę (w sumie nihil novi…). Wybaczcie mi więc proszę, jeśli Paryż nie jest teraz moim priorytetem – przez najbliższe parę tygodni będę zajęta gorączkowymi przygotowaniami do podróży, które to, jak i samą wyprawę, mam zamiar w miarę możliwości opisywać, ale nie tutaj, a pod innym adresem (nie chcę „profanować” paryskiej tematyki tego bloga ;-)). Jak tylko miejsce to się zmaterializuje wkleję tu linka dla tych, którzy mieliby ochotę na trochę „Afryki na gorąco”:-)
UPDATE: Zainteresowanych zapraszam tutaj (póki co „wersja robocza”).
15 comments