Myślałam już, że jestem odporna na blogowe łańcuszki, a tu proszę, zostałam ustrzelona przez Klona… w dodatku dostałam zadanie o podwyższonym stopniu trudności, bo ze sprecyzowaniem, że ma być z naciskiem na to, co francuskie. Z prośby pilnie (po jakimś miesiącu!) się zatem wywiązuje i wymieniam jednym tchem 10 rzeczy, które w moim paryskim otoczeniu lubię. Kolejność przypadkowa, lista absolutnie niewyczerpująca – myślę, że mogłabym dociągnąć do setki, a lista alternatywna („nie lubię”) mogłaby być równie długa ;-)
Parc de la Villette
Przypadek sprawił, że moje pierwsze paryskie mieszkanie znalazło się naprzeciwko tego dziwnego, zbudowanego na terenie dawnej rzeźni, postindustrialnego parku, który, jak stopniowo odkrywałam, kryje w sobie wiele zarówno architektonicznych, jak i innych niespodzianek – to nie tylko miejsce jednych z ciekawszych paryskich imprez (w tym moich ulubionych Cinema au plein air, Villette Sonique, wystaw i przedstawień w Grande Halle de la Villette oraz dużych koncertów rockowych w Le Zenith), ale też świetne lokum na bezpretensjonalne pikniki podczas których można poobserwować „zwyczajne” paryskie rodziny lub nawet przyłączyć się do spontanicznych bębniarskich imprez, które w lecie niemal co wieczór organizują tu mieszkający po przeciwnej stronie kanału imigranci z Afryki.
Eleganckie Paryżanki
Może to i banał, ale nie można się nie zgodzić z tym, że mieszkanki tego miasta coś w sobie mają, przynajmniej jeśli chodzi o powierzchowność. Może i nie cieszą się dobrą sławą w zakresie przystępności i bycia „fajnymi kumpelami”, ale w dziedzinie wyglądu uważam, że nie mają sobie równych. Ostatnio uczestniczyłam w różnych spotkaniach branży internetowej i muszę powiedzieć, że nawet francuskim informatyczkom daleko do (stereo)typowej dla tej branży nonszalancji jeśli chodzi o strój – z pierwszego spotkania niewiele pamiętam merytorycznie, bo głównie podziwiałam uczestniczki! Uwielbiam przyglądać się zadbanym i stylowym Paryżankom wyobrażając sobie, że jak tu jeszcze trochę pomieszkam, może i mnie trochę tej aury elegancji i szyku się udzieli ;-)
Paryskie imprezy masowe
Wprawdzie nie wiem jak ten punkt wpisałby się w kodeks eleganckiej i powściągliwej Paryżanki, ale nie mogę sobie odmówić uczestnictwa w paryskich „ludowych spędach”. Czy to będą niedzielne wypady rolkowe paryskimi ulicami, czy wszelakie parady (równości, tropikalna, techno…), czy po prostu koncerty na świeżym powietrzu, z molochami typu Rock-en-Seine na czele. Udało mi się wprawdzie uniknąć jeszcze uczestnictwa w „imprezach” strajkowych, ale na wszelki wypadek nie będę niczego deklarowała ;-) Dajcie mi tłum Paryżan, głośną muzykę, sprzedawców szaszłyków i merguez (popularne wśród paryskiego ludu kiełbaski halal) oraz błogosławieństwo burmistrza i – j’y serai! (będę tam)
Macarons (najlepiej w towarzystwie szampana!)
Typowe paryskie, często absurdalnie kolorowe migdałowe ciasteczka, które są standardowym poczęstunkiem na każdym oficjalnym spotkaniu oraz obowiązkowym prezentem z Paryża bardziej snobistycznych turystów (najsłynniejsze są te z Ladurée, najlepsze podobno te od Pierre’a Hermé). Choć nie przepadam za słodyczami, macarons mogłabym jeść do nieprzytomności – a zapijając ich słodycz dobrym szampanem czułabym się jak Maria Antonina w wersji Sofii Coppoli (no i nieprzytomność miałabym szansę osiągnąć szybciej ;-))
Francuski hip-hop
Właściwie to nie tyle lubię, co uwielbiam! I to jeszcze od czasów polskich, choć wtedy byłam dość zielona w temacie. Dwa lata w Paryżu pozwoliły mi rozwinąć to nieprzystające być może do mojego wieku i charakteru zainteresowanie – nałogowo słucham nie tylko artystów francuskich, ale również tych, którzy mieszkając poza Francją rapują w języku Moliera (łącząc go gładko z motywami arabskimi lub afrykańskimi). Soprano, Abd Al Malik, Clotaire K – to moja święta hip-hopowa trójca. Słońce i blokowiska Marsylii, poezja i elementy muzyki klasycznej, arabska buńczuczność i orientalne wstawki… a wszystko „tak ładnie” po francusku!
Tradycyjne sałatki w typowych francuskich bistro
Zawsze wydawało mi się, że sałatką w paryskim bistro raczej nie mogłabym się najeść – wyobrażałam sobie kilka listków sałaty, ewentualnie z (niskokalorycznym!) winegretem, w sam raz dla anorektycznej modelki. Aż pewnego razu, kiedy nie byłam zbyt głodna zamówiłam sobie w jakiejś tradycyjnej knajpce „tylko sałatkę”. Postawiono przede mną wielką michę sałaty z ziemniakami, kaczymi wątróbkami i… sadzonymi jajkami. Od tego czasu kiedy chcę zjeść coś sycącego, w miarę zdrowego oraz zawsze pysznego, proszę o jedną z tradycyjnych francuskich sałatek – nawet w turystycznych okolicach ciężko spudłować!
Wielokulturowość Paryża
To dla mnie jedna z najważniejszych cech Paryża. Zabytki, klimat, ładne uliczki, ciekawą ofertę kulturalną można znaleźć też w innych miastach – to, za co kocham Paryż (i za co kochałam Londyn) to fakt, że te dwie stolice są prawdziwym tyglem kulturowym. Nie będę się na ten temat rozpisywała, w każdym bądź razie dla mnie to poczucie mieszkania w mieście, gdzie funkcjonują koło siebie ludzie z przeróżnych kultur i krajów, gdzie na każdym kroku słyszy się wiele języków, widzi różne kolory skóry i tradycyjne okrycia, mija innowyznaniowe świątynie i robi zakupy w autentycznych etnicznych sklepach czy uczestniczy w tradycyjnych festiwalach z całego świata, to coś, bez czego chyba nie potrafiłabym już żyć. Górnolotne, ale prawdziwe.
Paryskie murale
Tutejszą street art odkryłam dzięki znajomym z portalu Gadabout Paris, którzy są znawcami w temacie i organizują nawet wycieczki podczas których znani paryscy artyści grafitti demonstrują „jak zrobić stencil”. W Paryżu murale się docenia, udostępnia się im miejsce w szanujących się galeriach, wydaje się dużo książek i albumów na temat. Nie jestem ekspertem w temacie, ale lubię odkrywać ciekawe grafitti na murach paryskich budynków – najbardziej „urodzajne” pod tym względem są mury Dzielnicy Łacińskiej oraz Belleville.
Butiki w Marais
Żeby nie było, że ja tylko tak alternatywnie i niekomercyjnie, proszę bardzo: bardzo lubię butiki w Marais! Tak jak nie jestem absolutnie typem zakupoholiczki (poza Amazonem…), tak po tamtejszych sklepach mogę się szlajać godzinami. Lubię zarówno te totalnie zakręcone i dziwne, jak i te mainstreamowe i sieciowe, które z racji samego faktu, że są położone w słynącym z oryginalnych butików Marais, często niesamowicie się starają (zawsze rozczula mnie „artystyczna” fasada Body Shopu na rue des Francs Bourgeoise!). Jeśli chcecie kupić „diamentową” kreację dla waszego psiaka, zaopatrzyć się w welurowy japoński szlafrok czy odlotowe ornamenty do mieszkania, upolować oryginalną kieckę vintage lub po prostu znaleźć ładną biżuterię – polecam długi spacer po wąskich uliczkach Marais!
Francuską miłość do BD
Niewtajemniczonych od razu ostrzegam, że nie będzie o seksie ;-) BD to skrót od bande dessinée, czyli po prostu komiksów (a dla koneserów – pardon! – powieści graficznych), które Francuzi kochają miłością wielką, a ja za tą narodową miłość do komiksów kocham Francuzów! Na początku nie mogłam uwierzyć, że tak inteligencki i oczytany naród fascynuje się „głupimi obrazkami”. Teraz już przywykłam do dorosłych czytających w metrze grubaśne komiksy, do licznych wystaw i publikacji poświęconych BD i do tego, że poważne gazety publikują poważne artykuły w formie rysunkowej właśnie, a dział komiksów to najbardziej zatłoczone miejsce w mojej lokalnej bibliotece! Udzieliło mi się też trochę zainteresowanie gatunkiem, zwłaszcza, że to świetny sposób na bezbolesne czytanie książek po francusku!
Łańcuszka nie będę już przekazywała dalej (trochę po czasie!), choć nie przeczę, że chętnie poczytałabym o tym, co francuskiego lubią moje ulubione paryskie blogerki – czara i holly ;-)
8 comments