O tym, że wampiry są teraz trendy, wiedzą chyba wszyscy. O tym, że w Paryżu znajduje się Muzeum Wampirów, wie już być może mniej osób…
Jako osoba, którą mroczne mity i legendy fascynują od zawsze (z opowieściami o wampirach na czele – trawię nawet te, w których wampiry błyszczą i łamią serca licealistkom na amerykanskiej prowincji ;-)) oraz fanka wszystkiego, co w Paryżu niecodzienne i dziwne, nie mogłam sobie wizyty w owym przybytku odmówić. Okazja nadarzyła się w pewien styczniowy piątek, dzięki grupie Paris Urban Adventures, na którą zawsze mogę liczyć jeśli chodzi o niestandardowe spędzenie wolnych chwil w tym mieście.
Paryskie Muzeum Wampirów jest prywatne, założone i prowadzone przez Jacques’a Sirgent’a, pisarza, tłumacza i wykładowcę, który pasji badania wampirów, ich historii oraz roli w literaturze, kulturze (łącznie z popkulturą), mitach i wierzeniach ludowych poświęcił swoje życie. Otwierane jest dla publiczności tylko i wyłącznie na specjalną prośbę – prośbę taką zatem panu Jacques’owi jako grupa przedstawiliśmy i umówiliśmy się na prywatną wieczorną audiencję w muzeum, połączoną z kolacją z gospodarzem oraz mrocznymi opowieściami przy krwistoczerwonym winie.
Gdy nadszedł ów piątkowy wieczór okazało się, że oczywiście nie miałam czasu ani zaaplikować sobie odpowiedniego makijażu, ani pomalować paznokci na czarno, ani tym bardziej wybrać się do jednego z licznych sklepów z kostiumami, by zaopatrzyć się w „wampirze” rekwizyty. Ubrałam się więc na czarno, narzuciłam długi płaszcz i wyszłam tak nieucharakteryzowana na ulewny deszcz – z moją jedyną, żółtą, parasolką (spece od seriali pewnie zauważą, że kreacja bardziej rodem z HIMYM niż nawet Vampire Diaries, no ale nie bądźmy małostkowi ;-)).
Muzeum Wampirów znajduje się w podparyskim Lilas, na północnym-wschodzie miasta. W dzielnicy typowo już podmiejskiej, z labiryntem małych uliczek, wśród których dość trudno jest podany adres odnaleźć. Zadania nie ułatwia fakt, że w okolicy znajdują się dwie różne ulice nazwane imieniem dwóch różnych panów – o tym samym nazwisku… Po dłuższym kluczeniu w ciemnościach i deszczu znaleźliśmy się w końcu na ulicy, na której powinno znajdować się muzeum – smartfon uparcie wskazywał na wielki szary wieżowiec jako właściwy adres… Kiedy dostrzegłam w jednym z okien zaciągnięte zasłony i czerwone światło, miałam przez chwilę dość zabawną wizję „muzeum” znajdującego się w prywatnym mieszkaniu, gdzie mieszkający z mamą zdziwaczały 50-letni mężczyzna przyjmie nas w swojej „wampirzej” sypialni (jak się później okazało, moja wizja nie była aż tak bezpodstawna, ale nie uprzedzajmy faktów…)
Okazało się jednak, że znowu za bardzo dałam się rozpędzić mojej szyderczej wyobraźni – w końcu trafiliśmy na właściwą ulicę, na której zagubiona para znajomych również w konsternacji szukała muzeum. Wreszcie ktoś w ciemności wypatrzył plakietkę z napisem musée, która kazała nam wejść do typowo francuskiej małej willi tylną, niewybrukowaną ścieżką. Oświecając sobie drogę światłem telefonów oraz lawirując między błotem i kałużami trafiliśmy w końcu na… prywatny cmentarz. Mam nadzieję, że tylko makietowy, choć po wysłuchaniu kilku opowieści gospodarza nie ręczyłabym za to… Było niestety zbyt ciemno by przyjrzeć się wszystkim atrakcjom nagromadzonym w tym „ogródku” – zapamiętałam tylko parę czaszek, krzyże oraz stare fragmenty grobowców (jak się potem okazało, przytargane przez właściciela z cmentarza Pere Lachaise!). W środku, w wypełnionej po brzegi memorabiliami i stosami książek salce, siedziała już prawie cała nasza – cudnie ucharakteryzowana – „wampirza” grupa, popijając z kieliszków gęsty ciemno-czerwony płyn i słuchając opowieści kustosza. Akurat weszliśmy w środek historii o tym, jak chcąc sprezentować swojej ukochanej kawałek starego grobowca z Pere Lachaise, ukrywał się po zamknięciu cmentarza w krypcie przed oczami strażników – i o nocnych niebezpieczeństwach tego miejsca. Przyznam, że tej opowieści nie słuchałam zbyt uważnie – rozkajarzały mnie liczne wampirze parafenalia, momentami przedziwne i dość straszne (zmumifikowany kot z Pere Lachaise!) i zastanawiałam się nad tym, jakich wyczynów musiał dokonać właściciel, by niektóre z nich tu zgromadzić… Okazało się ponadto, że akurat usadowiliśmy się w miejscu podobno nawiedzonym, w którym Monsieur Sirgent komunikuje się z duchami… bycie sceptykiem nie przeszkadza mi absolutnie się takich opowieści bać i wczuć w klimat…
Niestety, nie było nam dane usłyszeć historii i znaczenia przynajmniej części obiektów zgromadzonych w „muzeum” – szczerze mówiąc do końca spodziewałam się, że ta 30-metrowa salka, w której się znajdujemy to tylko poczekalnia i zaraz pójdziemy do właściwego Muzeum. Okazało się jednak, że paryskie Musée des Vampires to właśnie ów duży zawalony po sufit przedmiotami pokój – okraszony (przyznaję, że dość fascynującymi, choć czasem i mocno dziwacznymi) opowieściami właściciela. Nie mogę odmówić uroku temu późnemu wieczorowi spędzonemu na słuchaniu mrocznych, momentami nawet dość przerażających opowieści, wśród ucharakteryzowanych na bohaterów horrorów znajomych, przy akompaniamencie rytmicznie uderzającego o blaszany dach deszczu. O samych wampirach jednak usłyszeliśmy stosunkowo niewiele. Właściciel muzeum ma niesamowitą wiedzę na temat ciemnej i ezoterycznej strony Paryża, przesiąknięty jest konspiracyjnymi teoriami o tym, kto naprawdę stolicą Francji rządzi, cytuje tajemne i zakazane księgi oraz mocno krytykuje wszelką władzę, zwłaszcza kościelną. (Po tym wieczorze inaczej patrzę na cmentarz Pere Lachaise – i przyznam, że kusi mnie nawet, by wybrać się tam kiedyś z Monsieur Sirgentem i posłuchać jego zakręconych opowieści o tym miejscu…)
W „programie wieczoru” nie zabrakło też oczywiście historii o paryskich katakumbach (głównie ich nielegalnej części), faktów i statystyk z filmów o wampirach – najwięcej jednak usłyszeliśmy o średniowieczu, procesach czarownic i ekscesach kościoła katolickiego… Tych, których takie opowieści nudzą, przestrzegam przed wizytą w tym miejscu, zwłaszcza, że właściciel należy do tego gatunku gaduł, którzy jak już zaczną opowiadać, nie mogą przestać (na szczęście w Paryżu zawsze istnieje mocny argument ostatniego metra ;-)). Jeśli jednak znudziły się Wam już typowe atrakcje miasta, grzeczne muzea i sztampowe galerie oraz nie stronicie od słuchania teorii spiskowych i gdzieś pod skórą fascynuje Was ciemna strona życia… może akurat wizyta w Lilas, czy na jednej z imprez na której Jacques Sirgent o swoich fascynacjach opowiada, trafi w Wasze gusta… Ja z pewnością z chęcią bym go jeszcze kiedyś posłuchała i wypytała o szczegóły pewnych fascynujących wspomnianych przez niego rzeczy – jak chociażby skuteczne podobno wykorzystywanie opowieści o duchach, wampirach i czarownicach w pracy z młodocianymi przestępcami z podparyskich banlieues…
Jaki jest więc mój ostateczny werdykt w sprawie tego miejsca? Chociaż Paryż to podobno kluczowe dla wampirów i ich fascynatów miasto, jeśli pragniecie zobaczyć tutaj Muzeum Wampirów z Prawdziwego Zdarzenia (czy takie w ogóle gdzieś istnieje?) i usystematyzować swoją wiedzę na temat, najlepiej na przekroju epok historycznych – możliwe, że się tylko mocno rozczarujecie. Jeśli natomiast macie ochotę na to, by spędzić oryginalny wieczór, macie otwarty umysł i lubicie czasem dopuszczać do głosu inny niż standardowy punkt widzenia – oraz jeśli chcecie wzbogacić swoją znajomość wampirów poza te z amerykańskich szkół średnich ;-) – być może warto skontaktować się z jego właścicielem (który nawiasem mówiąc zna płynnie angielski). Na wszelki wypadek podaję link z adresem strony właściciela – jeśli spędzicie trochę czasu na tej stronie, poczujecie też trochę klimat i zasięg jego zainteresowań.
6 comments